PO WRAŻENIA, PO REKORD
Czas posmakować lodu, poczuć jeszcze bardziej jego chłód. Zmierzyć się z sobą w jednej z najtrudniejszych prób. Pójść przed siebie, tak najdalej jak będzie to możliwe, stanąć na dziobie i popatrzeć na północ. I nie zobaczyć nic, oprócz bezmiaru lodu.
Wystartowaliśmy o 2. Całą tak zwaną noc poświeciliśmy na wychodzenie z fiordu. Ranek zastał nas przy wyspie Mofen, będącej kolonią morsów. Nie wzbudziły już tak wielkiej sensacji, widzieliśmy je zaledwie kilka dni temu z bliska. Większą radością stało się wyczekiwane długo przekroczenie 80 równoleżnika, no – to już jest wyczyn i niewielu ludzi na świecie tego dokonało, więc był uzasadniony powód do radości i dumy. Jakby w nagrodę za to, pojawiło się chwilę później stado wielorybów, zauważyliśmy je po olbrzymich, widzianych z daleka gejzerach wody, wyrzucanych w powietrze. Naliczyliśmy ich kilkanaście, a niektóre z nich machały do nas z dużej niestety odległości płetwą ogonową. Wykonać takie zdjęcie jest marzeniem każdego fotografa. Jeden z wielorybów postanowił wyraźnie się z nami zaprzyjaźnić i przez około 2 godziny pływał blisko naszego jachtu. Narobiliśmy tysiące zdjęć i sporo filmów. Widziałem dużo wielorybów, ale z takiego bliska i tak wielkiego jeszcze nigdy. Stojąc na samym dziobie, zauważyłem go wynurzającego się zaledwie kilka metrów ode mnie, a pióropusz wody opadając zahaczył o mnie. Wszyscy byliśmy pod ogromnym wrażeniem i bardzo podekscytowani.
Godzina 17. Osiągnęliśmy rekordową szerokość 80 stopni 33 minuty N. Wokół mgła i coraz większe zimno. Północny wiatr przynosi nam powietrze o temperaturze 0 stopni. Gdzieniegdzie bielą się już lodowe góry, a przed nami zarysowują się lodowe pola. Płyniemy dalej na północ.
Z każdą milą na północ temperatura spadała w do zera. Zaczął padać śnieg. Gdy termometr zatrzymał się na 0.2 stopnia, dotarliśmy do pierwszego lodowego paku, który zaczął blokować nam dalszą drogę. Był jednak na tyle luźny, że bez najmniejszego problemu pokonaliśmy go i zaczęliśmy płynąc dalej w miarę luźną wodą. Mając za sobą grenlandzkie doświadczenie w przebijaniu się przez lód mogłem podrapać się w brodę, gdyż wiedziałem, że wszystko jeszcze przed nami. Jednak dla osób będących pierwszy raz w takiej sytuacji, wrażenie było ogromne. Wszędzie wokół olbrzymie połacie lodu, a pomiędzy nimi coraz węższe kanały, którymi prowadziliśmy jacht. Wiejący od dłuższego czasu północny wiatr ponanosił je nam na spotkanie, coraz bardziej utrudniając dalszą drogę na północ. Wszystko to na dodatek spowiła mgła, wrażenia powodowane widokiem były niesamowite.
Wiatr zaczął powoli odkręcać na zachodni, a my wchodziliśmy w zatokę z luźniejszym lodem. Wiedziałem dobrze, że nasza jazda musi się wkrótce zakończyć. Groziło nam zamknięcie drogi powrotnej przez dryfujący lód, a do takiej sytuacji nie mogłem dopuścić. Jednak jeszcze trochę czasu mieliśmy, choć pak coraz bardziej się ścieśniał. Jacht pokonywał coraz bardziej strome slalomy i w ruch musiały pójść aluminiowe tyczki do rozpychania growlerów i kry. Kiedy wszystkie drogi wydawały się już pozamykane z zadowoleniem stwierdziliśmy, że osiągnęliśmy to co chcieliśmy i nadszedł dla nas kres podróży na arktyczną północ. Osiągnęliśmy szerokość geograficzną wynosząca 80 st 38.649 minut na północ, przy długości geograficznej wynoszącej 016 st. 47.730 minut na wschód. I choć dobrze wiem, że daleko z tego miejsca do lodowych rekordów, to my cieszyliśmy się bardzo. Ten niespodziewanie zrodzony plan był dla nas naszym prywatnym osiągnięciem i powodem do dumy.
Od tego miejsca rozpoczęliśmy powrót na południe z zamiarem zrealizowania pierwotnego celu naszej wyprawy, którym było opłynięcie Spitsbergenu dookoła. Ta myśl od ponad roku siedziała w mojej głowie. Wiem, nie należy zapeszać i tak wiele nie zależy od nas samych, jednak siedemnaście dni naszego etapu pozwalało wykonać ten plan, oczywiście przy dużej determinacji i sprzyjających okolicznościach. Codziennie od miesiąca analizowałem publikowane mapy lodowe i z zaniepokojeniem obserwowałem rekordową w tym roku ilość lodu. Północ została odcięta. Dopiero około tygodnia przed naszym startem sytuacja zaczęła się zmieniać na korzyść. Dziś, kiedy jesteśmy na miejscu i znamy bieżącą sytuację wiem, że przynajmniej od tej strony nie ma zagrożenia. Dlatego wracamy na południe w kierunku słynnego Hinlopenstretet. Kolejny cel do osiągnięcia.