Sztormy fascynują…
Rozsądny kapitan nie zamierza się chwalić walką z nim, bo znając ich potęgę najchętniej przeczekuje je w porcie. O ile się da. Tym razem się dało.
Sztorm zawsze budzi emocje oraz ciekawość. Mam ich już kilkanaście na karku – taka praca. Ale zawsze zastanawiam się czy coś pisać o nich czy nie. Bo trochę się ryzykuje: można wyjść na kreowanego przez siebie samego bohatera lub na osobę nieostrożną. Jednak podejmuję to ryzyko biorąc pióro i staram się napisać jak było.
A jak było? Poczytajcie …
28 sierpnia 2019 r., środa.
Pierwszy ze sztormów dopadł nas w Kongsfjorden. Choć był zapowiadany – trudno było uwierzyć, że nadejdzie. Całe poprzedzające popołudnie spędziliśmy w pobliżu lodowca Kronebreen. Słońce, cisza, spokój, głęboko weszliśmy jachtem w lodową kaszę i spędziliśmy wspaniałe godziny odpoczynku obserwując cielący się co chwilę lodowiec, który dostarczał świeżą partie lodu do naszych szkieł. Potem popłynęliśmy do pobliskiego sanktuarium Ossian Sarsfjellet, gdzie z najbliższej odległości mogliśmy oglądać kolonie różnego ptactwa, lisy polarne próbujące dobrać się do ptasich jaj oraz pasące się stado reniferów, totalnie wyluzowane na wszystko. Czas się sączył. Cisza przed burzą … Byliśmy tylko 2h do bezpiecznego portu w Ny-Alesund.
Dopadło nas na ostatniej godzinie powrotu. Na początku tylko porywy, ale kiedy o 2 w nocy parkowaliśmy jacht pod wiatr manewr nie był już prosty. Długo musieliśmy się dociągać na cumach i przywiązaliśmy się wszystkimi możliwymi sznurkami. Chyba bezpiecznie. Prawie 2 doby postoju.
Z każdą godziną wiatru przybywało, a porywy dochodziły do 57 węzłów, co oznacza 11B. Całe morze się zabieliło, śnieg, deszcz i przelewające się przez drogę fale, zabierane przez wiatr. Obsługujący marinę Norweg przy pomocy kolegów dowiązał do stałego lądu dodatkowo dwoma grubymi cumami pomost przy którym stał nasz jacht, poważnie obawiając się, że go zerwiemy. Azimuth stał przy nim w sporym przechyle, ale cumy i szpringi pracowały dobrze. Nie pracowało natomiast ogrzewanie, ponieważ webasto nie było w stanie wypchnąć spalin pod tak mocny wiatr.
Mimo paskudnej pogody nie marnowaliśmy czasu. Wszyscy skorzystali z pryszniców położonych w pobliskim kontenerze do których droga nie była spacerem, ale raczej wyprawą. Wiatr nie pozwalał chodzić pionowo. Maciek starał się też zrobić kilka ujęć do filmu, ale potrzebował asystentów do trzymania kamery. Paweł odpowiadał za efekty specjalne, co jakiś czas podrzucając wodorosty, które przelatywały błyskawicznie przez drogę oddając w obiektywie kamery panujące warunki. Udaliśmy się też na trekking po okolicy Ny-Aleund, ale po 2-3 godzinach wróciliśmy zziębnięci i mokrzy. Pomimo tego odpoczywaliśmy i zbieraliśmy siły do dalszej żeglugi na Północ.
Słowa uznania i podziwu należą się służbą ratowniczym SAR, które w tych warunkach zdecydowały się przylecieć helikopterem po jedną osobę z naszej ekipy, która wymagała błyskawicznej pomocy. Lądujący i startujący w tych warunkach pilot helikoptera zasługiwał na najwyższy szacunek.
Po dwóch dobach sztorm wygasł. Był to dobry sztorm, prognozowany i spędzony w porcie. Z kolejnymi nie było już tak łatwo. Ale o tym później.