Tu gdzie nie wozi się turystów… — Blog Archive » Men of Sea
02 sierpnia 2017

Tu gdzie nie wozi się turystów…



W CHŁODNYCH OBJĘCIACH LODOWCA

Strofjorden jest niemal nieuczęszczany przez nikogo. Lokalizacja stolicy (Longyearbyen) sprawia, że większość turystów wożona jest po Isfjorden, lub na trasach na północ. Z radością odkrywaliśmy, że ta część naszej podróży wiedzie przez równie piękne miejsca i że poza nami nie ma tu nikogo.


Zatok z lodowcami mijaliśmy kilka, ale do jednej z nich musieliśmy wejść koniecznie. Hambergbukta z lodowcem o tej samej nazwie: Hambergbreen. Kilka dni temu pisałem o najpiękniejszym lodowcu Spitsbergenu – Monacobreen. Dziś wiem, że te słowa były przedwczesne. Hambergbreen chyba na nas wszystkich wywarł mocniejsze wrażenie. Dużo większy, bardziej rozłożysty i wyglądający bardziej dziko. Olbrzymie, długie, schodzące jęzory, widoczne wielkie jego połacie oraz bardzo wysoka i długa ściana frontowa. Pomimo, że była 2 w nocy, znad szczytów doświetlało go słońce.

I znów na wodę poszedł ponton, i znów na brzegu lądował desant, z tą tylko różnicą, że tym razem i ja byłem w jego składzie.

Gdy już (znów przy zachowaniu pełnej ostrożności) wszyscy byli na brzegu, rozpoczęliśmy wspinaczkę w stronę bocznej ściany lodowca. I wówczas naocznie zrozumiałem, dlaczego poprzednim razem wszyscy wrócili bardzo brudni. Szliśmy po lodzie, pokrytym błotnistą mazią, pełną wyrw, spływającej wody. Czarny, brudny lód, miejscami bardzo śliski. Przekonałem się o tym osobiście, kiedy fiknąłem koziołka, bardzo dotkliwie rozbijając łokieć i kolano. Gdzieniegdzie widać było pęknięte i zapadnięte bloki lodu, tak więc odczuwaliśmy pełny respekt. Wraz z kolejnym wzniesieniem obserwowaliśmy lodowiec od góry, naszym oczom ukazywała się jego urozmaicona struktura.

Gdy już uzyskaliśmy satysfakcjonujące nas widoki, zatrzymaliśmy się. W planach było próbne strzelanie z wypożyczonej broni. Był to stary Mauser, pochodzący jeszcze z czasów II wojny światowej. Na jego kolbie widniała swastyka. Oddaliśmy dwa strzały, celując w oddalone zbocze. Efekt był piorunujący, huk wystrzału był dużym zaskoczeniem, ale celność i opanowanie broni zadowalające. Trudno nie było trafić w duże zbocze. 😉 Jak byłoby w przypadku ewentualnego koniecznego strzału w stronę niedźwiedzia? Trudno stwierdzić, ale myślę, że sam hałas przyniósłby pożądany efekt.

Wizytę w fiordzie zakończyliśmy łowieniem lodu, a nie było to proste zadanie. Wszystkie pływające bloki były za duże. Pozbieraliśmy zatem całe wiadro okruchów, będzie jak znalazł do celów higienicznych.

Ruszyliśmy dalej, w stronę południowego krańca Spitsbergenu, zwanego Sorkapp. Opłynięcie go wiązało się również z osiągnięciem rekordowo najniższej szerokości geograficznej naszego etapu. O godzinie 15:35 osiągnęliśmy szerokość 76 st. 23.9’ N i od tego miejsca zaczęliśmy wracać na północ. Więc niby hurra, że jakiś rekord ;-), ale nie rozpamiętywaliśmy tego specjalnie. Jak do tej pory przepłynęliśmy ponad 700 mil morskich, co dla ludzi z lądu musi oznaczać niemal 1 300 km.

Większe zaciekawienie wywołała zbliżająca się mielizna, którą Paweł przewidział jako miejsce do kolejnej próby połowu ryb. I tym razem był to strzał w dziesiątkę, bo w chwili kiedy piszę te słowa, cały jacht wypełniony jest zapachem zupy rybnej, a na zrobienie oczekują świeżutkie filety z dorszy.

Dzień zakończymy w drodze do Hornsundu, gdzie planujemy odwiedzić polską stację badawczą. Tam przekonamy się zapewne, że poza nami są jeszcze jacyś inni ludzie na świecie, bo empirycznie przez ileś ostatnich dni nie bylibyśmy w stanie tego udowodnić…