Przybycie – na rozstaju dróg — Blog Archive » Men of Sea
30 lipca 2018

Przybycie – na rozstaju dróg



NASTRÓJ- SPITSBERGEN

Ja wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia. Później, oczywiście, jest czas, żeby się poznać i zrozumieć. Ale, żeby zobaczyć ten blask, który przesądza o miłości- na to wystarczy minuta.


Tak właśnie było ze mną i Spitsbergenem. Już było po spotkaniu naszej grupy w Oslo, kiedy po pierwszym spojrzeniu wypełnionym tymi wszystkimi niewypowiedzianymi obawami, które chcąc nie chcąc przychodzą do głowy nad ranem, kiedy zdecydowało się na wycieczkę, co tu mówić dość niebanalną, z ludźmi, których się nie zna. Po tym pierwszym spojrzeniu, po długim oczekiwaniu łącznie z trzygodzinnym opóźnieniem lotu, kiedy wszystkie obawy pierzchły, kiedy okazało się, że wszyscy mamy taka samą kontrolowana dawkę szaleństwa, która gna ludzi na kraniec świata i która, w ciągu minuty czyni z nieznajomych ludzi zgraną paczkę przyjaciół.

No, ale o pierwszym spojrzeniu. Samolot podchodzi do lądowania i przez szarą i nieprzyjazną pierzynę chmur na ułamek sekundy widać kawałek brunatnego lądu z pasmem śniegu. I wiem, że zakochałam się z wzajemnością. Wiem, że podchodzimy do lądu niezwykłego, które może i jest introwertykiem, ale jeżeli ciebie polubi, to potrafi sobą zafascynować.

Wsiadając do samolotu, widząc tłum turystów ubrany bardziej w stylu wycieczki na Karaiby (w końcu mamy lipiec i +30), zaczęliśmy mieć obawy, że może nie jesteśmy aż tacy oryginalni i Spitsbergen nie jest ziemia oddaloną. Ale te wszystkie wątpliwości rozwiały się po lądowaniu na malusieńkim głównym lotnisku Svalbardu.

Po wyjściu z lotniska rozpoznajemy słynny drogowskaz, ale nie liczby kilometrów do wielu miejsc na ziemi dają poczucie, że jesteśmy daleko od wszystkiego. Panuje tu cisza, no i po prostu jest tu mało ludzi. I widok: góry i morze, które nie da się pomylić z niczym innym – rozpoznawalny pejzaż, ujmujący, wzbudzający szacunek, ale taki znajomy. Jak by się zobaczyło znajomą twarz, tylko jeszcze nie możesz sobie przypomnieć z jakiej przeszłości.

I teraz już mam pewność, jak odpowiedzieć na pytanie, które padało wielokrotnie przed wyjazdem: dlaczego Spitsbergen, po co? Wiecie, że wszyscy drogi prowadzą do Rzymu, ale podobnie jak kierunek wiatru określa się, tym skąd on wieje, a nie dokąd, w życiu przychodzi moment na pytanie, nie tylko dokąd zmierzamy, tylko skąd wyruszyliśmy. I nie znam miejsca bardziej odpowiedniego, niż Spitsbergen, że by zaakceptować przeszłość- miejsca na rozstaju dróg, miejsca skąd zaczynają wiać wiatry i prowadzić niejedną droga. I dobrze być u źródła, żeby zdecydować jaki wiatr jest pomyślny dla ciebie i w którym kierunku dobrze jest zmierzać.

A jeżeli wylądowałeś na lotnisku w Svalbardzie, twój pierwszy krok nieuchronnie poprowadzi do Longyearbyen, bramy tego cudownego lądu, ziemi obiecanej północy, miejscu, które nasza grupa widziała przed tym w tylko w snach, a teraz zamierza na serio poznać wędrując w towarzystwie naszego kapitana Pawła – prawdziwego wikinga z Milanówka (ponieważ wikinga określa serce, a nie miejsce urodzenia) na jachcie Azymut, który na następne 10 dni stanie się naszym domem.