Polska Stacja Polarna w Hornsundzie — Blog Archive » Men of Sea
30 lipca 2018

Polska Stacja Polarna w Hornsundzie



CZYLI PAMIĘTAJCIE O POMIDORACH

Hornsund jest daleko od wszystkiego, jest nawet daleko od Longyearbyen, czyli nawet na miarę Spitsbergenu jest położony na dystans przewyższający zdrowy rozsądek. Ale to też znaczy, że jest położony bardzo daleko od turystycznych szlaków. I już samo to odpowiada na pytanie: czy warto tam, po wcześnie wykonanym telefonie i zapowiedzi, udać się w odwiedziny ludzi, którzy podobnie bogom pogody dbają o to, żeby pogoda się zdarzała według wszystkich znanych i dopiero odkrywanych zasad nauki.


Tradycje trzeba zachować i jak kiedyś bogom natury składało się ofiary z darów ziemi, warto zakupić pomidory i jabłka w ilości wystarczającej dla 17 osób, żeby zobaczyć radość dziecka otwierającego bożonarodzeniowy prezent na twarzach ludzi, którzy zastąpili sobą mieszkańców Olimpu i chcą (to mało powiedziane – pragną) spędzać tu długie polarne noce i dni zbierając dane w imię przeróżnych nauk. Przyjedzie i zapytajcie sami, jakich.

W dobrym tonie jest też zabrać pocztę i paczki, jeżeli owe są do odebrania i ruszyć w 20 godzinną podróż wypełnioną chorobą morską, żeby tak cholernie daleko od Polski poczuć się jak w domu, napić się herbaty z ptasim mleczkiem, ale przede wszystkim otrzeć się o prawdziwe życie, poznać prawdziwych ludzi, białego liska Maćka, dwa husky, kilka bezczelnych, zaglądających w okno mew i zajrzeć za kurtynę polskiej nauki.

Zejście na brzeg w gęstej mgle uczyniło z naszej grupy prawdziwych uczestników jakiejś wielkiej filmowej produkcji. Powoli wyłaniające się w ciszy ze mgły zabudowania stacji polarnej i sylwetka człowieka z bronią, w tle dźwięki cielącego się lodowca, skąpy w kolory pejzaż i poza tym cisza, która powstaje tylko z dala od „cywilizacji”. Ta chwila już na zawsze zostanie ze mną: uczucie, kiedy wiesz, że to się dzieje naprawdę, ale i tak nie możesz w to uwierzyć i nawet nie masz na to świadków, bo wszyscy czują podobnie. I potem domowa przytulność stacji.

Po obowiązkowych zdjęciach przy tablicy z nazwą i drogowskazami z już zwyczajnymi odległościami w stylu „bardzo daleko od wszystkiego” czeka na nas przedpokój ze swalbardzkim praktycznym zwyczajem zdejmowania butów. Potem ciepłe wnętrze stacji polarnej. Wygodne kanapy, książki. Jest tu naprawdę przytulnie, ale atmosfera to przede wszystkim ludzie.

Ludzie, którzy są tu po prostu w pracy. Ludzie, którzy wykonują swoją robotę i nie zamienili by ją na żadną inną, na ten temat nawet nie ma żartów. Żartuje się na temat: jak może być ciężko wytrzymać tu w polarna noc, jak można usprawnić zaopatrzenie, jak można utknąć na kilka dni w niesprzyjających warunkach pogodowych. I za każdym tym żartem stoi prawdziwa ludzka historia, a za każdą taką historią jest niewypowiedziana miłość do tego miejsca, miłość do której pewnie nikt nie będzie chciał przyznać się, ale która czyni z tych ludzi prawdziwych bohaterów dnia codziennego. Wiecie jak to jest, kiedy się czuje szacunek do kogoś? Szacunek po prostu za to, że ktoś jest. Za to, że ktoś utrzymuje równowagę świata, kiedy szala przechyla się w niepożądaną stronę.

Potem jak powrócę do Polski i potem, kiedy okaże się, że okoliczności skłonią mnie do tego, żeby być może niezupełnie szczerą, niezupełnie zadowoloną z tego co robię, niezupełnie miłą dla innych – to będę wiedzieć, że na Hornsundzie są ludzie, który utrzymają równowagę świata i jeżeli będą potrzebować pomidorów na śniadanie, bogowie podróżników zawsze dostarcza im ich w potrzebnej ilości na każde żądanie.