Polska stacja badawcza Hornsund — Blog Archive » Men of Sea
03 sierpnia 2017

Polska stacja badawcza Hornsund



POWRÓT DO CYWILIZACJI

Po opłynięciu południowego krańca Spitsbergenu ruszyliśmy znowu na północ. Tym razem nie w stronę lodowego bezludzia, ale cywilizacji. I to dodatkowo do miejsca, w którym znajdują się Polacy.


Choć była pierwsza w nocy, wszędzie słońce świeciło bardzo mocno. Zaczęliśmy się zbliżać do Hornsundu. Wysokie, strzeliste szczyty, kolejny lodowiec w tle, a u podnóża na zieleniącej się równinie, położona polska stacja badawcza. Już z daleka dostrzegaliśmy jej duże budynki i zagospodarowany teren. Robiła wrażenie i poczuliśmy dumę, że tak pięknie wygląda ten wyrwany z lodowej pustyni polski teren, w bajkowym krajobrazie.

Podejście do zatoczki nie okazało się najprostsze. Znajdujący się obok lodowiec zrzucał duże ilości growlerów oraz kaszy. Powoli, rozpychając się tyczkami, w godzinę pokonaliśmy ostatnią mile. Zakotwiczenie również nie było zbyt proste, udało się dopiero za drugim razem, a kotwica nie trzymała zbyt mocno. A ponieważ obowiązywały wachty kotwiczne, musiało wystarczyć. Zmieniające się prądy co chwile nanosiły nowy lód, było więc co robić, przy pomocy aluminiowych tyczek odpychając growlery i chroniąc kadłub jachtu.

O godzinie 12 skontaktowałem się przez radio z kierownictwem stacji i uzyskaliśmy zgodę na wizytę od godziny 16. Należało się do niej przygotować. Marta i ja nałapaliśmy drobnego lodu i już za chwilę na kuchni produkowała się ciepła woda. Kiedy udało mi się w końcu wykąpać pierwszy raz od wielu dni, obudziłem resztę załogi i została zarządzona kąpiel pozostałych. Jachtowi również udzielił się nasz porządek i został gruntownie wysprzątany, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz. Został dokładnie umyty pokład oraz ponownie sklarowane wszystkie liny, żagle i cały wożony ekwipunek. Byliśmy gotowi.

Nie wypadało w gości iść z pustymi rękami, przygotowaliśmy pudło jedzenia. Wiedzieliśmy, że najbardziej zależy im na świeżych warzywach, ale ich akurat nie posiadaliśmy. Zakupione w Longyearbyen pomidory właśnie dożywały swojego końca, a resztki innych mieliśmy jak na lekarstwo. Cóż, często wystarczą. Desantowaliśmy się na brzegu, obok dwóch pamiętających lata świetności amfibii, które pomimo swojego wieku wciąż pracowały dla stacji. Pracował również traktor jako spychacz, umacniając wybrzeże i tym samym ratując zagrożony przez wodę budynek.

Po powitaniu na brzegu przez kilka osób ruszyliśmy do głównego budynku, gdzie czekała na nas szefowa stacji – Magda. Jak się okazało większość mieszkańców stacji (aktualnie 18 osób) to ludzie młodzi, pracownicy uczelni wykonujący różnego typu badania naukowe. Zostaliśmy przywitani bardzo ciepło i od razu skruszały lody ;-), tym bardziej, że zostaliśmy poczęstowani pyszną kawą.

Stacja zorganizowana była bardzo profesjonalnie, obszerny budynek mieścił w sobie dużą ilość pomieszczeń, zagospodarowanych do wszystkich potrzebnych celów. Pomieszczenia z zapasami jedzenia, siłownia, olbrzymia kuchnia, pokoje mieszkających polarników. Największe wrażenie wywarł na nas salon, w którym zostaliśmy przyjęci. Obszerny, ładnie urządzony, z biblioteczką, telewizorem, kanapami. Mogliśmy wygodnie rozsiąść się, choć niektórymi z nas ciągle bujało, po takim pierwszym od dłuższego czasu kontaktem ze stałym lądem. Co chwilę pojawiał się ktoś nowy i okazywał nam swoją życzliwość. Wróciliśmy do cywilizacji.

Stacja posiadała łączność ze światem poprzez satelitę i jeśli nie było zbyt mocnego wiatru, łączność była niezakłócona. Skorzystaliśmy z udostępnionego wifi i pomimo niezbyt dużego transferu, mogliśmy przekazać trochę informacji o nas naszym bliskim.

Choć moglibyśmy spędzić tu jeszcze sporo czasu, musieliśmy się zbierać. Na stacji panował spory ruch i właśnie dopływał naukowy statek Oceania, co nakładało na polarników obowiązki i brak dużej ilości czasu dla nas. Nie chcąc przeszkadzać, podziękowaliśmy wielokrotnie za gościnę i wróciliśmy na jacht.

Złowione poprzedniego dnia (głównie przez Pawła) dorsze, przygotowane były już do obiadu. Jak opisać ich wspaniały smak? Nie potrafię. Pierwszy od dłuższego czasu obiad przygotowany ze świeżego jedzenia.

Przed nami kolejna noc w morzu. Warunki na morzu łagodne, podejmę więc próbę położenia się choć na kilka godzin. Ostatnio udawało mi się to średnio.