100 niezwykłych mil za nami — Blog Archive » Men of Sea
26 July 2017

100 niezwykłych mil za nami



DZIKOŚĆ NA WYCIĄGNIĘCIE RĘKI

Przedwczoraj o 22 wyruszyliśmy w naszą podróż na Północ. Porzuciliśmy szaro-bure Longyearbyen i weszliśmy w lodowe krainy. Lodowce schodzące ze szczytów w morze oraz niesamowite zwierzęta.


Jak najszybciej chcieliśmy uciec z Longier. Ten kopalniany krajobraz nie był czymś, po co tu przyjechaliśmy. Więc w chwili, kiedy tylko było to możliwe, oddaliśmy cumy i ruszyliśmy na północ. Na spotkanie niezwykłego świata.

Góry nagle zaczęły robić się strzeliste, pokryte od dołu śniegiem, a od góry chmurami. Pojawiły się pierwsze piękne lodowce, które granatowymi jęzorami schodziły do morza. Brakło słońca, zostało zasnute. Godzina za godziną zbliżaliśmy się do naszego pierwszego miejsca – Poolepynten. Do krainy niezwykłych zwierząt.

Musieliśmy się tam zatrzymać, bo już z dala dostrzegliśmy wylegującą się kolonię kilkudziesięciu morsów. Pierwszy desant na ląd, którego przygotowanie trwało niemal godzinę. Należało wdrożyć w życie opracowane uprzednio procedury dotyczące spotkań z niedźwiedziami. Uzbrojenie broni, przygotowanie beczki bezpieczeństwa, przypomnienie zasad i już pierwszy ponton z połową załogi pomknął w stronę lądu. W drugim pojechałem ja.

Podeszliśmy najbliżej jak się dało, być może lekceważąc niebezpieczeństwo wynikające ze strony wyglądających na rozleniwione morsów. Na zaledwie kilka metrów, budząc ich tylko delikatne zaniepokojenie. Ich bezpośredni widok, zapach (czytaj smród), wydawane dźwięki – wszystko na wyciągnięcie ręki. Setki zdjęć oraz kilkanaście filmów, będzie niesamowity materiał. Morsy sapały, wierciły się, drapały, z zaciekawieniem spoglądały na mnie. Czasami tylko co jakiś czas podnosił się w górę samiec i swoimi szablami pokazywał kto tu rządzi. Uznaliśmy to – i wróciliśmy na jacht, przed nami długa droga.

Z mili na milę zimniej, świadczyły o tym kolejne warstwy ubrań, ale 2 razy rozgrzał nas widok wynurzających się w pobliżu wielkich wielorybów, na tyle krótko, że nikt nie zdążył chwycić za aparat, ale na tyle długo, aby zapamiętać tę chwilę na całe życie. Dla mnie wieloryby nie były obce, ale większość na naszym pokładzie widziała je na wolności po raz pierwszy w życiu.

Kiedy zaczęła zbliżać się północ, my zbliżyliśmy się do Ny-Ålesund, prawdopodobnie najbardziej wysuniętej na północ miejscowości. Jej charakter oficjalny jest naukowo – badawczy, jednakże ilość instalacji nadawczych, zakazów dla przyjezdnych, brak sieci wi-fi, komórkowej oraz mijane uprzednio po drodze groty w sposób wyraźny skojarzone z łodziami podwodnymi potwierdzały plotki o militarnym charakterze miejsca. Coś o jakiejś tarczy, czy też o innych rakietach.

Podejście do Ny-Ålesund naszpikowane było już cielakami – czyli growlerami lodowymi. Schodzące do fiordów lodowce zrzucały bloki lodu – proces ten nazywa się cieleniem. Były ich setki, przedsmak Arktyki.

Siedzę teraz w małej budce, wielkości WC. Mimo drugiej w nocy słońce zagląda mi przez ramię na to, co piszę. Jest tu kabelek z internetem i w ten sposób mogę pożegnać się z Wami. Rano ostatecznie opuszczamy cywilizację. Idziemy na północ, w kierunku lodowców. Jeśli wszystko pójdzie dobrze wrócimy dopiero za kilkanaście dni po przebyciu arktycznej krainy.

Wówczas zdam Wam relację z tego co się wydarzyło. Czy spotkaliśmy niedźwiedzie polarne, jak poradziliśmy sobie z lodem, czy pokonaliśmy własne słabości, a przede wszystkim co pięknego spotkało nas po drodze. Trzymajcie za nas kciuki.