SZCZĘŚCIE NA POZIOMIE KOMÓRKOWYM I INNE OBOWIĄZKI, POZA PODZIWIANIEM LODOWCÓW
Kiedy lista miejsc i atrakcji rośnie i chce się opowiedzieć tak wiele, kiedy cały długi polarny dzień jest wypełniony wrażeniami, a wycieczka dobiegła refleksyjnego punktu „połowy” i już zupełnie naturalnie i bez przenośni nazywamy Azimuth swoim domem myślę, że jest to odpowiednia chwila na małe podsumowanie jak nam mija czas. Mówcie nam po imieniu: Piotr, Bożena, Maria, Jarek, Elena i kapitan Paweł.
Tu, na jachcie Azimuth, nawet w codzienności nie ma rutyny, chociaż to nie znaczy, że nie mamy obowiązków. Życie jest podzielone 2-godzinnym wachtami na 8-godzinne odcinki. Jest też obowiązek kambuzowy. A bardzo przydatnym nawykiem, który chciałabym zabrać do swojej codzienności, jest nawyk odkładania rzeczy na swoje miejsce, utrzymywanie porządku i sprzątania po sobie. Czy udało mi się Was wystraszyć?
Ale czego tu się bać – obowiązki to tylko oś narracji. A poza tym, obowiązki wykonywane z przyjemnością, to właściwie tylko wzbogacenie wyprawy o kolejne doświadczenia. Weźmy, na przykład wachty. Nawet ja, czyli osoba, która w ogóle pierwszy raz w życiu jest na jachcie, taką wachtę potrafi odbyć. Po pierwsze: jacht prowadzi się sam i nad wszystkim nieustannie czuwa kapitan. A te dwie godziny sam na sam ze sobą i morzem – tą część wyprawy nie wymieniłabym na nic innego.
Na początku może i trudno przyzwyczaić się do tego 8-godzinnego rytmu, ale to jedyny rytm, który zastępuje nasz zwykły „dzienno-nocny”. Nie znajdę innego słowa niż „niesamowite” na określenie doświadczenie zatracenia poczucia czasu. U nas nawet powstał żart: kiedy mówimy, że coś wydarzyło się dziś, to dopytujemy, czy to było wczorajsze dziś, czy dzisiejsze dziś, a może to w ogóle było jutro…. tu dopiero doświadcza się tezy, że czas jest relatywny. Słonecznie może być i w środku nocy i wachty zaznaczają punkt czasu od i do. Jak pinezki przypinają wydarzenia do materii rzeczywistości.
Przestaliśmy używać zegarków do mierzenia czasu, czas nam upływa między wachtami i to bardzo przyjemnie. Piękno mijanych widoków jest włączone w ciąg przeżytych dni. Nie przestaje zachwycać, ale chociaż tak zmienne – jest na stałe wpisane w naszą rzeczywistość . Tak samo jak w codzienność są wpisane wspólne posiłki, kiedy słowo wspólny nie służy tylko do określenia przestrzeni, ale do określenia ducha.
Codzienność to też ciepło kajuty, kiedy wraca się zziębniętym po „desancie” na ląd. Ale wśród tych codziennych przyjemności jest kilka, których możecie nam szczerze zazdrościć i które chociaż nie zajmą wcale miejsca w bagażu podręcznym są tak ogromne i trwałe, że żaden pumeks dni przyszłych nie będzie w stanie zetrzeć jaskrawość przeżytego.
Czy widzieliście lodowce w blasku słońca o północy? Czy słyszeliście huk odłamujących się gór lodowych cielącego się lodowca, czy widzieliście te wszystkie odcienie bieli i niebieskiego, przezroczystość tysiącletniej kry lodowej.
Czy myślicie, że nadużywam słowa „lód”? Po tym, jak zobaczy się Spitsbergen, to słowo chce się nadużywać, obracać językiem, jak cukierek o smaku którego nie chce się zapomnieć. Lód – to szczęście na poziomie komórkowym. Widok lodowca w blasku słońca najbardziej opisuje słowo majestatyczny, ale jeszcze bardziej opisuje jego milczenie. Może to było ponad godzinę, a dla nas jedynie nieprzerwana minuta milczenia, milczenia zapadania się w siebie, minuta wystarczalności tylko tej trwającej chwili. Tak naprawdę nas tam nie było, na lodowiec patrzyła lepsza wersja nas samych, lepsza, bardziej otwarta na prawdę , pełniejsza i… szczęśliwsza.
Zawsze myślałam, że chwila absolutnego szczęścia, zgody z sobą przyjdzie razem z fajerwerkami i może z jaskrawym transparentem w stylu : ”Teraz mnie masz. Twoje szczęście”. A tu tak po prostu, zwyczajnie, w ciszy dyskretnie podkreślanej dźwiękiem topniejącego lodu zdajesz sobie sprawę, że od tej chwili chcesz nazywać siebie szczęśliwym człowiekiem. Że spoglądasz na rzeczy tak niewymownie piękne, że teraz możesz wszystko, łącznie z uwierzeniem w siebie, z pogodzeniem się ze sobą i zaprzestaniem ze sobą walki. I teraz nawet wspomnienie tego uczucia to będzie jak droga do domu, w każdej rzeczywistości będzie można trafić do siebie jeżeli przeżyłeś proces odnowy na poziomie komórkowym.
Miejsce Spitsbergen. Czas rzeczywisty. Terapia dobrana indywidualnie przez twoje własne serce.