Przed wyborem rejsu z Men of Sea często pojawiają się wątpliwości i pytania, jak to jest podczas wypraw po arktycznych morzach – czy bardzo buja i czy należy się obawiać choroby morskiej? Temat z pozoru prozaiczny, ale czasem kluczowy przy wyborze wakacji. 🙂
Przed wylotem na Svalbard miałam w sobie wiele obaw, jak zniosę rejs, z moją wieczną chorobą lokomocyjną, która doprowadzała mnie zawsze do skrajnego wyczerpania w dłuższych podróżach, kiedy to nie ja prowadziłam. Podpytywałam bardziej doświadczonych osób, jak sprawić, by się lepiej przygotować, dostosować i przetrwać. I przyszło mi się zmierzyć z wszelkimi objawami. Oto kilka najczęstszych „tipów”, jakie podpowiada internet. Opowiadam też o tym, jak zadziałały na mnie.
TIP1: Odpocznij przed wyjazdem
Uczucie wyczerpania to dobry sposób na zwiększenie podatności organizmu na chorobę lokomocyjną. A więc na jacht najlepiej przybyć wypoczętym. A o to czasem trudno, jako, że podróż z Polski może być męcząca. Ja przyjechałam na Svalbard o jeden dzień za wcześnie i noc spędziłam w hotelu, więc była szansa, by się wyspać (mimo tego, że w sierpniu na Svalbardzie panuje dzień polarny). A więc polecam: jak masz szansę – odpocznij przed przybyciem na jacht.
TIP2: Nabierz w płuca świeżego powietrza
Kiedy czujesz się źle, a cały świat faluje – utknięcie we wnętrzu jachtu może nasilać skutki choroby morskiej. Świeże powietrze ma dwie zalety: pozwala naszym umysłom skupić się na wietrze wiejącym prosto w twarz i pozbawia wrażenia ograniczonej przestrzeni. Działa ożywczo. Dla mnie to była nieoceniona pomoc, a tę wskazówkę podpowiadał niejeden wilk morski. Polecam, kiedy buja, ale nie za mocno. #sprawdzonenamorzu
TIP3: Spójrz na horyzont
Tu trzeba sięgnąć do źródeł powstania choroby morskiej. Przyczyną jest brak zgodności bodźców, sygnałów wzrokowych i błędnika, odbieranych przez mózg. Kiedy wzrok nie odbiera zmiany otoczenia, jednak błędnik, jako narząd równowagi, odnotowuje zmiany położenia ciała – mózg odbiera sprzeczne sygnały. Patrzenie na horyzont pomaga naszym oczom korygować sygnał, który wysyłają do mózgu. Gdy oczy patrzą na poruszający się horyzont, zaczynają zdawać sobie sprawę z ruchu jachtu i dopasowują się do informacji wysyłanych przez ucho wewnętrzne. Naprawienie tego nieporozumienia to najlepszy sposób na radzenie sobie z chorobą morską. Gorzej, kiedy horyzont zaciera się, a morze zlewa z niebem.
TIP4: Znajdź miejsce na śródokręciu
Jeśli jakimś trafem nie ma opcji, by wyjść na pokład i zaczerpnąć świeżego powietrza – poszukaj miejsca, gdzie buja najmniej. Zazwyczaj to środkowa część kadłuba, pomiędzy częścią dziobową i rufową. Jest to miejsce, w którym nienaturalne ruchy jachtu są minimalizowane w największym stopniu. Czasem to kajuty, czasem mesa. #sprawdzonenamorzu
TIP5: Nie unikaj jedzenia i nie odwadniaj się
Wbrew powszechnemu przekonaniu – żeglowanie na czczo nie sprawi, że unikniesz choroby morskiej. Lekki, nietłusty posiłek to najlepsze, co możesz zrobić. Małe posiłki co kilka godzin zapobiegną cofaniu się żółci. Pamiętaj też, by pić. I tu polecam #sprawdzonenamorzu Coca-Colę. Zawiera kwas fosforowy i cukry, czyli te same składniki, które znajdziesz w popularnych lekach przeciw nudnościom. Alternatywnie herbata z imbirem.
TIP6: Weź leki
Przed wyjazdem skonsultowałam z lekarzem rodzinnym, co może pomóc, by przeciwdziałać chorobie. Dostałam lek na receptę. Z tego, co wiem – nie tylko ja go zażywałam. Ponoć pomaga w szybszym adaptowaniu się do bujania. Nie spowodował jednak, że choroba morska ustąpiła całkowicie. Moje odczucia są mieszane. Warto go mieć i warto spróbować, ale nie warto opierać się na nim w 100%, ufając, że na jachcie będzie tak samo normalnie jak na lądzie.
Na koniec powiem Wam, że łatwo nie było. Był nawet moment, kiedy mówiłam sobie „nigdy więcej”. Kiedy ciało jest totalnie obolałe, a nie ma perspektywy szybkiej ucieczki – zwyczajnie jest się zdanym na to, co przyniesie los. ALE – zaufajcie bardziej doświadczonym na morzu: kiedy choroba morska ustąpi, a ustąpi na pewno – przeżyjecie prawdziwą przygodę, której nie zapomnicie do końca życia.
Ja się nie poddałam i dostałam ogromne wsparcie od załogi (od zwykłego ludzkiego zrozumienia i dobrego słowa, przez woreczki do wymiotowania). Po jednym dniu bujania było już lepiej, a po dwóch dniach nastąpiła całkowita adaptacja do zastanych warunków. Teraz już wiem, że te chwile adaptacji to zwyczajnie nieprzyjemny wstęp do najpiękniejszej przygody życia, którą przyszło mi przebyć na Azimuth’cie. Z pewnością nie będzie to mój ostatni raz! Już planuję kolejną podróż z Men of Sea!